W wieku dziewięciu lat teatr czy opera były dla mnie
rozrywką zupełnie obcą i nieznaną. Zakładałam, że oglądanie występów
scenicznych to zabawa dla raczej starszych ludzi, a nie dla takiej małej
dziewczynki jaką byłam. Dlatego też, gdy babcia zakomunikowała mi, że idziemy
na balet nie podskoczyłam z radości. W petersburskiej operze byłam dwa razy,
gdy miałam lat dziewięć i dwanaście. To był mój pierwszy kontakt z baletem,
drugi zaproponowałam już sama.
Spektakl, na który miałyśmy pójść nosił tytuł „Jezioro
Łabędzie” i postanowiłam się nie sprzeciwiać temu wyjściu tylko ze względu na
to, że moja ulubiona bajka tamtych czasów nosiła nazwę „Księżniczka Łabędzi” i
stwierdziłam, że to na pewno ma ze sobą cos wspólnego (nie miało). Ubrano mnie
w elegancką sukienkę, wyszkolono jak należy, a jak nie należy zachowywać się w
operze i poszliśmy. Pomimo ogólnego braku entuzjazmu z mojej strony, potrafiłam
dostrzec, że reszta moich towarzyszy jest podekscytowana i z niecierpliwością
oczekują występu. Było to dla mnie interesujące zjawisko, ponieważ wśród nich
była młodsza ode mnie o rok kuzynka. Nie potrafiłam zrozumieć, jak osobę która
jest jeszcze młodsza ode mnie, może cieszyć coś tak nudnego? Przyjęłam więc, że
to nie może być aż tak złe i sama oczekiwałam przedstawienia.
Newskim Prospektem zmierzaliśmy do XVIII wiecznego budynku,
w którym mieścił się Teatr Aleksandryjski. Ulicę te już znałam, ponieważ często
przechadzałyśmy się nią z babcią. Jest to jedna z najciekawszych ulic, jakie
widziałam. Jest bardzo długa, szeroka i ruchliwa, ale za to znajdują się przy
niej stare kamieniczki, piękne świątynie i wiele innych, interesujących budynków.
Na tak młodej i małej osóbce, ulica ta robiła imponujące wrażenie. W każdym
razie musieliśmy nią przejść do Teatru, który był właśnie jednym z tych
wspaniałych budynków. Pamiętam, ze zachwycił mnie wielkością, licznymi
zdobieniami i ogromnymi kolumnami, ale na przyglądanie się nie miałam zbyt
wiele czasu, gdyż od razu zostałam przepchnięta przez wejściowe drzwi, a tam
czekały już na mnie kolejne atrakcje. Okazało się, że w środku jest jeszcze
ciekawiej. Pomijając gigantyzm tego budynku oraz jego bogate wyposażenie,
najbardziej zaimponował mi wygląd sali, w której przedstawienie się odbywało. Mieliśmy
miejsca na piętrze, na jednym z małych balkoników, więc zanim kurtyna poszła w
górę, mogłam do woli obserwować zarówno pomieszczenie, w którym się
znajdowałam, jak i innych ludzi. A było co podziwiać. Przede wszystkim wydawało
mi się, że miejsce to może pomieścić całą masę ludzi. W dole można było
dostrzec kilkanaście rzędów krzeseł, a przecież były jeszcze balkony! Co
uznałam za ciekawe, na spektakl przybyły tłumy i sala była praktycznie pełna
już 15 minut przed rozpoczęciem. Nie potrafiłam zrozumieć fenomenu tego
zjawiska. Trzeba było jednak przyznać, że było tam pięknie. Podobały mi się
bordowe fotele, przytulne balkoniki, wyglądająca na strasznie ciężką kurtyna, ubrania
przybyłych ludzi, a przede wszystkich wiszący nad tym wszystkim ogromny,
kryształowy żyrandol. Z każdą chwilą emocje we mnie narastały, a spektakl
przecież nawet się nie zaczął.
I wreszcie, kurtyna poszła w górę. Na sali zapanowała
zupełna cisza, a ja z wykładu, jaki otrzymałam przed wyjściem do teatru
wiedziałam, ze te ciszę także mam zachować. Powoli na scenę wbiegali kolejni
tancerze. To wchodzili, to schodzili, czasem pojawiał się tłum ubranych na
biało tancerek, a czasem tylko jedna pani i jeden pan tańczyli razem. Nie
potrafiłam oderwać wzroku od tego widowiska. Bardzo szybko zrozumiałam, że
jedyne co łączy to show z moją ulubioną bajką, to motyw łabędzia i wątek
miłosny, ale to wcale mi nie przeszkadzało. Nigdy nie zapomnę, jak ogromne
wrażenie wywarł na mnie czarnoksiężnik. Tancerz, który wcielał się w te postać,
miał ogromne, ciemne „skrzydła” z materiału (przynajmniej tak to zapamiętałam),
którymi poruszał gwałtowanie, co dawało niesamowity efekt. Dodatkowo miał maskę
w kształcie głowy drapieżnego ptaka, przez którą wydawał mi się przerażający.
Dodatkowo usłyszałam wtedy wspaniałą muzykę na żywo graną przez orkiestrę,
która sprawiła, ze historia białego łabędzia wzruszyła moje dziecięce
serduszko.
„Jezioro Łabędzie”, w wykonaniu tancerzy rosyjskiej szkoły
baletowej, w petersburskim teatrze, to jedna z tych rzeczy, które miałam okazje
obejrzeć za wcześnie w swoim życiu. Spektakl ten zachwycił mnie i wiem, że miałam
okazję zobaczyć coś takiego w wersji, w której niektórzy tylko pomarzyć mogą,
że to widowisko ujrzą. Chciałabym jednak obejrzeć je jeszcze choć raz. W
Petersburgu odkryłam piękno sztuki, jaką jest teatr czy taniec, rosyjski balet wzruszył
małą dziewczynkę i sprawił, że kocha się w nim do dziś. To było niesamowite
przeżycie i każdy, niezależnie od wieku poczułby coś podobnego.
0 komentarze:
Prześlij komentarz